poniedziałek, 27 lutego 2012

Dwunasty kwietnia, piątek.

Babciu! 
Jak czas szybko płynie... Nim się obejrzę już tyle czasu minęło.  Już piątek, kwiecień, a mi się zdaje, że jeszcze wczoraj siedziałam z Tobą i oglądałam czarno-białe filmy. ŻYCIE. 
Nie wiem co jeszcze mogę Ci napisać, może to, że bardzo Cię kocham. 
Iga. 


   Piątki, nie wiem dlaczego u wszystkich budzą taka radość, dzień tygodnia.
   Zgubiłam się podwójnie. Dziś zapomniałam drogi na przystanek, nie wiem czy spowodowane jest to tym, że w myślach zajęta byłam czym innym, czy tym, że po prostu zapomniałam. Ale to możliwe? Szłam tą drogą po raz setny, zapomnieć? Bywa. Drugie zagubienie. Gubię się we własnym życiu. Nie wiem co mam robić, bo nie mam nad sobą mentora swego rodzaju który podpowiada mi jak żyć. Kiedy babci żyła było łatwiej. Mimo, że każdego dnia toczyłyśmy walkę z jej chorobą, co dzień martwiłyśmy się o jutro to było łatwiej. A teraz?
   Teraz wiem, że jutro obudzę się w pięknej willi, ale co mi po tym?
   Zawsze z babcią marzyłyśmy o tym, by zamieszkać w takim domu i żyć wiecznie.
   Kończę mój superkrótki wpis  pamiętnikowy, pomyślę.
   Która jest godzina? Piętnasta. Zdążę jeszcze na najbliższy autobus, by pojechać na cmentarz.

wtorek, 21 lutego 2012

Jedenasty kwietnia, czwartek.

Jedenasty kwietnia, czwartek



Jedyna!
Czuje się coraz gorzej. Może to dobrze? Może szybciej się spotkamy? Byłabym za. 
Czy w niebie jest budka pana Sikorskiego z lodami  do, której w każde sobotnie popołudnie chodziłyśmy?  
Jeśli tak, to już idę się pakować. Są jakieś ograniczenia kilogramowe? :) 
Tak bardzo wszystko mi Ciebie przypomina, pamiętaj o mnie,
Iga. 


   Zapaliłam fioletową lampkę, która stała na moim biurku. Włożyłam list do szuflady, która przeznaczyłam własnie do tego tez celu.
   Byłam dziś u lekarza. Najpierw niby badania kontrolne, krew i inne zastrzyki, ale wyczuwałam coś w tym głosie, co mnie niepokoiło.  Niby mama, chcąc sprawę załatwić jak najszybciej "grzecznie" mnie wyprosiła i sama konwersowała z lekarzem. To  co usłyszałam przez drewniane drzwi wstrząsnęło mną tak, ze nie mogłam ruszyć się z miejsca. Pewnego typu "wyrocznia" spadła na mnie, zrzucając ze sobą ucisk w sercu, który myślę, pozostanie długotrwały.
   Rak.
   Rak płuc.
   Koniec, to koniec.
   Jak sparaliżowana siedziałam na krześle pod gabinetem lekarskim.
   Niby mam wyszła z gabinetu, ale nie dała niczego po sobie poznać. Jak zwykle z gracją w czerwonej mini przeszła przez próg i z ta wrodzona zimnością kazała się ubierać, a ja? Mimo tego, ze nie chciałam dać niczego po sobie poznać drżałam ze smutku...
   Ej, czy ja mam jakiś sens życia? Teraz chcąc pomyśleć położę się szybko do łóżka, bo słyszę, że wybiera się do mnie niby mama, pewnie  chce mi powiedzieć o...
 Chciałabym, żeby babcia teraz tu była...


sobota, 18 lutego 2012

Dziesiąty kwietnia, środa.

 Najdroższa! 
Patrzę na szkatułkę, którą podarowałaś mi na czternaste urodziny. Pamiętasz? Opowiedziałaś mi wtedy 
historię, dlaczego mieszkam z Tobą, a moi rodzice o mnie nie pamiętają. Moja reakcja bardzo Cię zaskoczyła, kiedy powiedziałaś mi, że moi rodzice nadal żyją ale za granicą. Wyobraziłam sobie wtedy, jak żyją, czy maja jeszcze jedno dziecko, ale najbardziej utkwiło mi w pamięci to, czy oni nie maja serca? Jak można zostawić własne dziecko i wyjechać. Ale Ty, moja babci przygarnęłaś mnie i kochałaś taka miłością jaka nigdy nie kochali mnie moi rodzice, i za to Ci dziękuję, popatrz na mnie czasami z góry,
Iga. 


   Nie wiem dlaczego, ale teraz po całym dniu, kiedy rzekomo powinnam być zmęczona miałam ochotę iść na cmentarz. Postać przy marmurowym nagrobku i popłakać. Nad swoim losem, ale głównie nad samotnością z jaka na co dzień  się borykam.  Nie umiem jeszcze spojrzeć na zdjęcie babci.  Przytwierdzone do tablicy i nie płakać.  To mnie przytłacza.
   Kolacja.
   Znów mam mdłości. Znów idąc po drewnianych schodach prawie nie zasłabłam i nie zemdlałam. Mam ciemność przed oczyma. Coś się dzieje. Musze powiedzieć o tym niby rodzicom. Tak na prawdę już wczoraj miałam im o tym powiedzieć, ale nagła fala smutku mnie przytłoczyła. Czasami myślę co bym robiła teraz gdyby moja babci żyła. Spoglądam na zegarek; 18:31, teraz pewnie szłam bym do ciasnego pokoiku z taca w reku niosąc  lekarstwa, czyli chemioterapię w tabletkach. Ona miała szansę. Ale tak jak w życiu bywa los nie chciał by ją wykorzystała....
   Byłam dziś nad Wisłą. Karmiłam kaczki brodzące u brzegu. Łamałam dużą bułkę na mniejsze kawałki, i z zamachem rzucałam, by chociaż im było dziś weselej. Potem zajrzałam na Powązki. Przeszłam do odpowiedniego sektora i stałam nad tym nagrobkiem i płakałam pustym płaczem, który rozrywał mnie całą od środka.
   Cierpię.

piątek, 17 lutego 2012

Ósmy kwietnia, poniedziałek

Ósmy kwietnia, poniedziałek




   Babciu!
   Piszę do Ciebie list". Jest całkiem ciemno i niekoniecznie widzę swoje koślawe litery. Gruby tusz długopisu powoli kończy swój żywot, a ja dalej piszę. Myślę, jak tam jest, jak się czujesz? Jestem sama. Sama, w pustym pokoju czekam na zbawienie,może przyjdzie, na razie czekam na jutrzejszy dzień, może będzie lepszy, kocham Cię najmocniej na świecie, 
Iga. 


   Takimi słowami zaczął się mój prozaiczny list, którego pisałam pod impulsem i za jego też sprawą
wcisnęłam to zawiniątko w ciasną szczelinę pomiędzy szufladą a kawałkiem drewna.
  Tak bardzo tęsknię, za tym co jeszcze niespełna rok temu wydawało mi się normą. Za ciasnym mieszkankiem na Żoliborzu, za comiesięcznym stresem związanym z opłata rachunków, zapach świeżo mielonej kawy o poranku, wspomnienia wracają.
   Tak na prawdę nie wiem jak to się stało. Ostatnie dni życia mojej babci spędziłam w szpitalu. Czuwałam przy metalowym  łóżku stojącym w sali numer pięćdziesiąt trzy. Dokładnie pamieęam ten dzień. Środa, 19:18, trzymałam moja babcie za bladą i chuda rękę, płakałam, bo czułam, że ja tracę, płakałam, bo czułam, że nie przeżyjemy razem kolejnego roku, i czułam, że to koniec. Co ja miałam wtedy właściwie robić? Już nie było sensu ja pocieszać, bo babcia tez to wyczuwała. Czasami mam wrażenie, że babcie kochają nas bardziej niż nasi rodzice. Żarówka powoli się przepalała, i nadeszła 19:19, żarówka zgasła, a wraz z nią zmarła moja babcia... Przegrała walkę z rakiem...Poszłam po pielęgniarkę, bo wiedziałam, że będzie tylko gorzej...
   Teraz, kiedy wspomnienia wracają jest mi tak strasznie przykro. Przykro, że choroba zawitała akurat do naszego mieszkania, że choroba wybrała własnie Ciebie, spośród tylu ludzi na ziemi... A może to był znak?
   Ale znak do czego? Pożyjemy, zobaczymy, wszystko wyjdzie w praniu, tak mówiłaś, to były Twoje ulubione powiedzenia, a teraz ja mogę je powtarzać nieudolnie naśladując Ciebie...
   A teraz zejdę na dół i porozmawiam z niby rodzicami, bo tak na prawdę nie mogę ich nazwać rodzicami, tego budynku nie mogę tez nazwać domem. Dom, to ciepło tworzone przez członków rodziny, do, to miejsce spotkań, a nie kawałek cegły złączonych ze sobą w którym dwóch służbistów i ich równie służbowa córka zostawiają sobie wiadomości na papierowych kartkach...
   A potem  umyję się i pójdę spać sen dobrze mi zrobi, jutro będzie lepiej, w końcu moja babcia zawsze tak mówiła...

O czym.

Książka, którą jakiś czas temu pisać zaczęłam opowiada o dziewczynie, która adoptowana trafia do rezydencji,gdzie mimo przypuszczeń wcale nie jest szczęśliwa. Wolałaby mieszkać w małym mieszkaniu na Żoliborzu z babcią, która zmarła na raka, po jakimś czasie i  ona zaczyna mieć pewne problemy, z którymi nie koniecznie sobie radzi...  Forma pamiętnika, która tak na prawdę jest jej jedynym miejscem, gdzie może napisać co czuje, myśli, tam też pisze listy do babci, niestety nie może ich wysłać, ponieważ nie zna adresu do nieba...

Zapraszam do czytania:)