wtorek, 21 lutego 2012

Jedenasty kwietnia, czwartek.

Jedenasty kwietnia, czwartek



Jedyna!
Czuje się coraz gorzej. Może to dobrze? Może szybciej się spotkamy? Byłabym za. 
Czy w niebie jest budka pana Sikorskiego z lodami  do, której w każde sobotnie popołudnie chodziłyśmy?  
Jeśli tak, to już idę się pakować. Są jakieś ograniczenia kilogramowe? :) 
Tak bardzo wszystko mi Ciebie przypomina, pamiętaj o mnie,
Iga. 


   Zapaliłam fioletową lampkę, która stała na moim biurku. Włożyłam list do szuflady, która przeznaczyłam własnie do tego tez celu.
   Byłam dziś u lekarza. Najpierw niby badania kontrolne, krew i inne zastrzyki, ale wyczuwałam coś w tym głosie, co mnie niepokoiło.  Niby mama, chcąc sprawę załatwić jak najszybciej "grzecznie" mnie wyprosiła i sama konwersowała z lekarzem. To  co usłyszałam przez drewniane drzwi wstrząsnęło mną tak, ze nie mogłam ruszyć się z miejsca. Pewnego typu "wyrocznia" spadła na mnie, zrzucając ze sobą ucisk w sercu, który myślę, pozostanie długotrwały.
   Rak.
   Rak płuc.
   Koniec, to koniec.
   Jak sparaliżowana siedziałam na krześle pod gabinetem lekarskim.
   Niby mam wyszła z gabinetu, ale nie dała niczego po sobie poznać. Jak zwykle z gracją w czerwonej mini przeszła przez próg i z ta wrodzona zimnością kazała się ubierać, a ja? Mimo tego, ze nie chciałam dać niczego po sobie poznać drżałam ze smutku...
   Ej, czy ja mam jakiś sens życia? Teraz chcąc pomyśleć położę się szybko do łóżka, bo słyszę, że wybiera się do mnie niby mama, pewnie  chce mi powiedzieć o...
 Chciałabym, żeby babcia teraz tu była...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz