Dwudziesty trzeci kwietnia, wtorek.
Kochana!
Dziś list pisany na skrawku papieru, ledwo piszącym długopisem. Z przyczyn Ci nie znanych. Może potem Ci powiem, na razie nie mam czasu. Tak, wiem, pewnie zdziwisz się, że własna wnuczka nawet nie może Ci powiedzieć co się stało, ale dziś po prostu mnie wszystko przerosło. Czasami po prostu mam ochotę... Nie, nie napisze tego. Wszystko na mnie spadło. Tak bardzo brakuje mi Ciebie. Szczególnie wtedy, kiedy w środku nocy, przyćmiona światłem księżyca płacze w tą błękitna poduszkę, topiąc w niej swoje łzy, czekając na dzień, kiedy to nadejdzie dzień, i kiedy będę mogła zapomnieć o tej nieszczęsnej nocy, pochłonięta obowiązkami dnia, ale potem znów przychodzi noc...
Kocham Cię,
Iga.
-Iga, Iga, słyszysz mnie, otwórz oczy, IGA!- jakby zaćmiona ledwo usłyszałam...
Z trudem otwieram ciężkie powieki, które zaraz i tak się zamykają, tylko na znak, że słyszę. Tak, to był głos gosposi, pewnie była jedyna osoba w domu, i akurat przyjechała. Znów otwieram powieki i upewniam się, tak to ona. Stoi w długiej spódnicy, która sięga jej do kolan, i nerwowo gniecie w dłoni koronkową bluzkę.
Po pięciu minutach odzyskałam pierwsze cząstki sił, byłam w stanie coś powiedzieć.
- Co się stało, pamiętam, że szłam ulicą? -Tak, szłam i dalej nie pamiętam- Rozalia, gdzie ja jestem?
-W szpitalu. Potrąciło Cię czarne Audi, nie zdążyło zahamować... Co robiłaś na Żoliborzu?
- Nic, coś mi jest?- Nie byłam jeszcze na tyle świadoma, żeby ocenić wielkość ran.
- Nic poważnego, ale...- I w tym momencie moje powieki zamknęły się bez mojej zgody i zapadłam w sen. Ciało miałam bezwładne. Tylko spałam.
Trzy godziny później
Obudziłam się po około trzech godzinach. Pierwsze co przykuło mój wzrok to ściana. Przerażająco blada ściana. Biała. zawsze, kiedy spędzałam te bezsenne noce u babci w szpitalu były białe ściany. Teraz tenże kolor kojarzy mi się ze śmiercią. Nie czarny, jak wydaje się wielu, tylko biały. taka pustka. Taka dziwnie przerażająca pustka, która się nie kończy, patrzałam w tą niczemu winną ścianę jak zahipnotyzowana.
-Dzień Dobry, Iga, prawda? - zapytał starszy lekarz z brodą, który właśnie przekroczył próg sali, w której leżałam. Wpatrywałam mu się przez chwilę, póki nie spostrzegłam się, że trzeba coś odpowiedzieć na to ni pytanie, ni zdanie.
-Tak, to ja. Doktorze, co mi jest? - dalej ciężko mi się mówiło i oddychało.
- Jeszcze nie wiemy. Miałaś wypadek. Musisz się tu zadomowić, prędko nie wyjdziesz. Z Twoją chorobą taki wypadek jest bardzo niebezpieczny. trzymaj się. - wyklepał regułkę i wyszedł. Z Twoją chorobą.
Zostałam sama w przerażająco zimnej i nieprzyjemniej sali. Znów skupiłam się na ścianie. Mam czas na przemyślenie wszystkiego. W końcu chciałam sobie wszystko poukładać, ale nie w takich okolicznościach...
Znów tak wiele problemów spadło na mnie naraz. Trzask, i są. I nikt się tym nie interesuje, bo poco...
Kochana!
Dziś list pisany na skrawku papieru, ledwo piszącym długopisem. Z przyczyn Ci nie znanych. Może potem Ci powiem, na razie nie mam czasu. Tak, wiem, pewnie zdziwisz się, że własna wnuczka nawet nie może Ci powiedzieć co się stało, ale dziś po prostu mnie wszystko przerosło. Czasami po prostu mam ochotę... Nie, nie napisze tego. Wszystko na mnie spadło. Tak bardzo brakuje mi Ciebie. Szczególnie wtedy, kiedy w środku nocy, przyćmiona światłem księżyca płacze w tą błękitna poduszkę, topiąc w niej swoje łzy, czekając na dzień, kiedy to nadejdzie dzień, i kiedy będę mogła zapomnieć o tej nieszczęsnej nocy, pochłonięta obowiązkami dnia, ale potem znów przychodzi noc...
Kocham Cię,
Iga.
-Iga, Iga, słyszysz mnie, otwórz oczy, IGA!- jakby zaćmiona ledwo usłyszałam...
Z trudem otwieram ciężkie powieki, które zaraz i tak się zamykają, tylko na znak, że słyszę. Tak, to był głos gosposi, pewnie była jedyna osoba w domu, i akurat przyjechała. Znów otwieram powieki i upewniam się, tak to ona. Stoi w długiej spódnicy, która sięga jej do kolan, i nerwowo gniecie w dłoni koronkową bluzkę.
Po pięciu minutach odzyskałam pierwsze cząstki sił, byłam w stanie coś powiedzieć.
- Co się stało, pamiętam, że szłam ulicą? -Tak, szłam i dalej nie pamiętam- Rozalia, gdzie ja jestem?
-W szpitalu. Potrąciło Cię czarne Audi, nie zdążyło zahamować... Co robiłaś na Żoliborzu?
- Nic, coś mi jest?- Nie byłam jeszcze na tyle świadoma, żeby ocenić wielkość ran.
- Nic poważnego, ale...- I w tym momencie moje powieki zamknęły się bez mojej zgody i zapadłam w sen. Ciało miałam bezwładne. Tylko spałam.
Trzy godziny później
Obudziłam się po około trzech godzinach. Pierwsze co przykuło mój wzrok to ściana. Przerażająco blada ściana. Biała. zawsze, kiedy spędzałam te bezsenne noce u babci w szpitalu były białe ściany. Teraz tenże kolor kojarzy mi się ze śmiercią. Nie czarny, jak wydaje się wielu, tylko biały. taka pustka. Taka dziwnie przerażająca pustka, która się nie kończy, patrzałam w tą niczemu winną ścianę jak zahipnotyzowana.
-Dzień Dobry, Iga, prawda? - zapytał starszy lekarz z brodą, który właśnie przekroczył próg sali, w której leżałam. Wpatrywałam mu się przez chwilę, póki nie spostrzegłam się, że trzeba coś odpowiedzieć na to ni pytanie, ni zdanie.
-Tak, to ja. Doktorze, co mi jest? - dalej ciężko mi się mówiło i oddychało.
- Jeszcze nie wiemy. Miałaś wypadek. Musisz się tu zadomowić, prędko nie wyjdziesz. Z Twoją chorobą taki wypadek jest bardzo niebezpieczny. trzymaj się. - wyklepał regułkę i wyszedł. Z Twoją chorobą.
Zostałam sama w przerażająco zimnej i nieprzyjemniej sali. Znów skupiłam się na ścianie. Mam czas na przemyślenie wszystkiego. W końcu chciałam sobie wszystko poukładać, ale nie w takich okolicznościach...
Znów tak wiele problemów spadło na mnie naraz. Trzask, i są. I nikt się tym nie interesuje, bo poco...
NO wiesz, jeszcze pod samochód ją wepchnęłaś! Popraw powtórzenia:)"W końcu chciałam wszystko sobie wszystko poukładać"
OdpowiedzUsuńPoprawione. Trzeba jakoś rozwijać akcje i dbać o czytelnika :)
Usuń